Zaopatrzenie szkolnych sklepików

Żeby nie było, że dla mnie wszystko jest takie łatwe, dziś dla równowagi chciałem napisać o czymś trudnym, ale... w oko wpadł mi temat, który ostatnimi czasy budzi wiele emocji, więc o nim napiszę. Ten temat to zaopatrzenie szkolnych sklepików. Od września narzekają na nie i właściciele tychże sklepików i uczniowie. Jeśli chodzi o właścicieli, to rozumiem problem i powód narzekania. Nie rozumiem go jednak w odniesieniu do uczniów. Na początku swej edukacji moje dziecię lubiło chodzić do sklepiku, bo czuło się takie dorosłe. Pojawiał się jednak zasadniczy problem: wielka kolejka i wielka gromada "dużych", którzy wcinali się przed maluchy. To powodowało, że często dziecko nie było w stanie kupić sobie tego co tam chciało. Z moim dzieckiem był też ten problem, że było zasadniczo strasznym niejadkiem. A jeśli już jadło, to tylko to co przygotowała mama, względnie babcia. Poza tym, tylko słodkości. Starając się o to, żeby dziecko jadło sensownie, ale żeby i w szkole nie było głodne dbaliśmy o to, żeby rano zjadł normalne (nie słodkie) duże śniadanie, a po przyjściu ze szkoły od razu normalny obiad, no i oczywiście wieczorem kolację. Do szkoły natomiast zawsze dostawał coś słodkiego: wafle, batoniki, ciastka, itp. I zawsze kupowaliśmy mu to wcześniej, a nie w szkole, więc nie widzę powodu do rozpaczy wśród uczniów; mogą się zaopatrzyć wcześniej w to, co tam chcą. Moje dziecko od czasu do czasu dostawało też owoce, ale co z tego, jeśli ich nie jadło. Dziecko rozwijało i rozwija się normalnie, jest i było szczupłe, nie ma problemu z żadną próchnicą. Uważam, że otyłość wśród dzieci nie jest spowodowana tym, że dzieci zjedzą sobie w szkole batona czy drożdżówkę, tym bardziej, że spędzają tam sporo czasu, biegają, stresują się, więc to co tam zjedzą, szybko spalają. Otyłość jest raczej spowodowana żywieniem w domu. Po prostu dziecko, żeby się roztyć musi jeść niezdrowo przez cały dzień, zatem napiętnowanie sklepików szkolnych nic tu nie da. Jeśli w domu jest zwyczaj przesiadywania wieczorem przed telewizorem z ciastkami czy chipsami, jedzenia gotowych produktów na obiad (bo rodzicom nie chce się gotować) i karmienia dzieci na śniadanie np mlekiem ze słodkimi płatkami, to zaopatrzenie sklepików w zdrowe, ale niesmaczne jedzenie (bo bez dodatku cukru i soli niewiele rzeczy smakuje), nic tu nie zmieni, bo te dzieci tego po prostu nie zjedzą. Nowe przepisy chcą zrobić ze szkolnych stołówek stołówki szpitalne i zapewne skończy się na tym, że tak jak do szpitala, tak i do szkoły, większość dzieci będzie przychodziła z własnym jedzeniem, co może wyjdzie na zdrowie domowym budżetom, ale na pewno nie sklepikom. A szkoda, bo od czasu do czasu każdemu dziecku się zdarzy nie wziąć jedzenia i sklepik szkolny może być zbawieniem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozjeżdżona przez quady i samochody Dolina Czyżynki

Festiwal Twórczej Wyobraźni 2023

Absurdy na wsi