Pozbywanie się szkodników z kwiatów

Jak dla mnie to temat rzeka i niekoniecznie jestem skłonny twierdzić, że jest to rzecz prosta. Wszystko zależy od szkodnika, a już takie moje szczęście, że zawsze jakiś przywędruje albo na ogród, albo przez okno do kwiatów stojących na parapecie. Nie jestem skłonny pozbywać się roślin jak tylko się coś pokaże, ale zdarzało mi się, że musiałem wyrzucić kwiaty, bo nie mogłem opanować plagi, która rozprzestrzeniała się straszliwie. Najłatwiej było mi się pozbyć wełnowców - czyli takich białych robali, które tworzą jakby "kupki wełny" i które zainfekowały mojego grubosza. Wystarczyło dwukrotne przemycie wacikiem z wodą i płynem do naczyń i później oczywiście spłukanie wodą - drugi raz jak zauważyłem, że jeszcze coś się tam dzieje. I było po kłopocie. Trudniej było pozbyć się mszyc z róż w ogrodzie, bo niestety wszelkie babcine i inne tradycyjne sposoby znalezione w sieci nie dały rady. Trzeba było kupić profesjonalny specyfik, który rzeczywiście zadziałał. Dość łatwo było (choć też przy pomocy środków "sklepowych", bo sól ani proszek do pieczenia nie dały rady) pozbyć się mrówek faraonek, które złamały nasz status quo polegający na moim tolerowaniu ich na ogrodzie i zaczęły zakładać gniazda w domu. Skończyło się to dla nich niestety tragicznie, tym bardziej, że postanowiłem pozbyć się też ich z ogrodu, bo mrowiska zaczęły przybierać rozmiary sporych kopczyków. Ale odbiegłem od tematu pozbywania się szkodników z kwiatów. Najgorszym moim "przeciwnikiem" okazały się tarczniki. To takie paskudztwo, które wygląda jak tarczki (stąd nazwa), namnaża się okrutnie, niszczy kwiaty i powoduje, że robią się lepkie. Długo nie mogłem stwierdzić co to takiego. Myłem rośliny wodą z płynem (trudno to odkleić), ale po jakimś czasie znowu wracały. Rozpleniły mi się po wielu kwiatach, dlatego w końcu te zainfekowane postanowiłem wyrzucić. Ostatnio pojawiły się na mojej najpiękniejszej, największej roślinie więc postanowiłem walczyć, tym bardziej, że przez przypadek udało mi się zdiagnozować problem. Odizolowałem kwiat od innych roślin. Kupiłem odpowiedni preparat (silny, można go stosować raz w roku); opryskałem i podlałem nim roślinę. Wydawało się, że stworzenia padły, ale po 2 miesiącach liście zaczęły znowu robić się lepkie. Zaryzykowałem, wyczyściłem porządnie jeszcze raz każdy listek przemywając go też preparatem i ponownie podlałem. Ryzyk fizyk. Mam nadzieję, że przetrwa, choć gdyby wierzyć w tłumaczenia doradców sklepowych, to preparat powinien je skutecznie zwalczyć za pierwszym razem... Ten marketing...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozjeżdżona przez quady i samochody Dolina Czyżynki

Festiwal Twórczej Wyobraźni 2023

Absurdy na wsi